Zapisz się na kurs!

Starsi znajomi mówili, że matura to bzdura. Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy faktycznie tak jest. Po ciężkiej ośmiomiesięcznej pracy jestem w stanie podpisać się pod ich opinią obiema rękami. Jednakże początki nie były łatwe i przyjemne...

Doskonale pamiętam, jak w dniu rozpoczęcia roku szkolnego dyrektorka przywitała nas słowami: "Droga Młodzieży, od klasy maturalnej w dużej mierze zależy wasza przyszłość". Z perspektywy minionego czasu brzmi to dosyć zabawnie, jednakże wtedy siła tych paru wyrazów zmniejszyła moją pewność siebie co do kreowania życiowej drogi.

Wiedziałam co chcę studiować, ale nie miałam pomysłu, planu na realizację założonego celu. Po podpisaniu wstępnej deklaracji maturalnej moim założeniem było ruszenie z pełnym impetem, oczywiście, nie było tak kolorowo. Wmawiałam sobie, że zacznę od jutra, bo przecież dwa dni w tą czy w tamtą nie zrobią większej różnicy. Nic bardziej mylnego. Zmarnowałam takim bredzeniem cały wrzesień.

Od października moje przygotowania maturalne uległy całkowitej zmianie. Kupiłam duży kawałek papieru i wypisałam na nim to, czego chcę od życia wraz z metodami realizacji założonych celów. Powieszenie go w widocznym miejscu było strzałem w dziesiątkę. Szczegółowe rozpisanie pomogło wycisnąć z każdej minuty pracowite sześćdziesiąt sekund. Zapisałam się na zajęcia z języka angielskiego, kursy maturalne z języka polskiego, kupiłam repetytoria i inne pomocnicze materiały. Wielokrotnie miałam spadek formy, czułam się bezwartościowa i tępa, jednakże aktywność fizyczna okazała się rewelacyjnym środkiem leczniczym. Na zmęczenie umysłu odpowiadałam zmęczeniem organizmu. Wybierałam sporty sprawiające mi najwięcej przyjemności, takie, które naładowywały mnie pozytywną energią.

Na przełomie grudnia i stycznia metody te przestały działać, byłam zmęczona natłokiem pracy (poświęcałam na rozwiązywaniem kserówek z angielskiego około 5 godzin dziennie, moja korepetytorka była bardzo wymagająca). Nie miałam ochoty na nic. Wracałam ze szkoły i spałam, a świadomość marnowanego czasu pogłębiała wyrzuty sumienia. Wtedy sięgnęłam po napoje energetyzujące. Pomogły, ale na krótki czas. Zbliżała się studniówka, więc przygotowania do niej były dobrą wymówką, żeby się nie uczyć. Odpoczęłam, jednakże nadal brakowało mi chęci do kontynuacji nauki. Powiedziałam sobie: "Jak Ty nie dasz rady, to kto?!" i poszukałam w internecie różnych sentencji o pozytywnym myśleniu, spełnianiu marzeń i budowaniu świadomości o swojej wartości. Wydrukowałam je i powiesiłam na drzwiach w moim pokoju, ponieważ miałam codziennie rano możliwość ich studiowania. Na zmęczenie znajoma poleciła mi herbatkę yebra-mate i ponownie ruszyłam na pełnych obrotach. Wpadłam w wir nauki, rzadziej spotykałam się z przyjaciółmi, jednakże w chwilach spotkań temat matury był zakazany. To odprężało.

Słynne sto dni zleciało jak z bicza strzelił, był koniec roku szkolnego, a matura tuż tuż. Strach, brak wiedzy w niektórych dziedzinach, poczucie beznadziejności... Popytałam abiturientów co czuli przed egzaminem dojrzałości i najbardziej spodobała mi się wypowiedź mamy: "Bardzo się bałam, ale wmówiłam sobie, że to zabawa. Ty też tak to potraktuj". Psychika ludzka nie zna granic, pozytywne myślenie pomogło rozładować stres. Mimo świadomości, że nie jestem w pełni przygotowana, bo ogrom materiałów jest nie do całkowitego ogarnięcia, czułam radość z nadchodzącego czasu. Dodatkowo myślałam o najdłuższych wakacjach w życiu, wspominałam najmilsze chwile swojego życia, byle tylko nie myśleć negatywnie i jednokierunkowo. Oglądałam ekranizację lektur, słuchałam audiobooków w wannie, czytałam streszczenia. Organizowałam aktywnie czas, żeby nie mieć możliwości na rozważania o tym, czego jeszcze nie umiem.

Ostatni tydzień traktowałam bardziej jak parodniowe wakacje niż ostre przygotowania do matury.

Rada dla maturzystów? Pozytywne myślenie, organizacja czasu i traktowanie nauki jak zabawę są kluczem do sukcesu.