Zapisz się na kurs!

Matura - koszmar czy lekcja życia?

Matura to słowo słyszałam już od przekroczenia progu mojego liceum. Jednak tak dużo trudu sprawiło mi przebrnięcie przez trzecią klasę gimnazjum - zdanie na wysokim poziomie tzw. „małej matury”, ciągłe kucie do sprawdzianów, zapamiętywanie dat wojen, pisanie rozprawek, czytanie lektur, poznawanie tkanek roślinnych i zwierzęcych, rozumienie mechanizmów działania silnika elektrycznego, że z uporem odpędzałam od siebie tę przerażającą wizję. Na przestrogi nauczycieli, które witały nas od progu klasy, o tym jak szybko zleci nam czas do matury, miałam w głowie gotową odpowiedź: „Nie muszę się na razie tym martwić. Przecież do matury jeszcze trzy lata. To mnóstwo czasu.” Kiedy byłam już w trzeciej klasie liceum, na kilka miesięcy przed maturą, zdarzało mi się wracać myślami do tamtych dni. Miałam wtedy ochotę potrząsnąć sobą z przeszłości i wykrzyczeć jej, że już wtedy powinna była uczyć się solidnie, że głupio się robi, ignorując [mądre] słowa nauczycieli oraz że potem nie wyrobi się z całością materiału. Prawda jest bowiem taka, że dopiero kiedy przychodzi klasa maturalna, dowiadujesz się, co to znaczy mieć dużo nauki. Z nostalgią wspominasz poprzednie lata sielanki w postaci mniejszego obciążenia w szkole, braku konsekwencji z niedociągnięć w wiedzy czy błogiego lenistwa podczas weekendów.

Pierwszy raz poczułam ciężar matury dokładnie rok przed moimi egzaminami. Pamiętam, że miałam wtedy okienko, więc poszłam do biblioteki odrabiać lekcje. Podczas rozwiązywania równań moją uwagę zwrócili ówcześni maturzyści przeglądający w biegu notatki oraz porównujący swoje odpowiedzi na zadania z arkusza. Mieli akurat wtedy przerwę przed kolejnym egzaminem. W tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że to samo czeka mnie za rok. I o ile niekoniecznie to wywołało u mnie panikę, to dopiero uświadomienie sobie jak bardzo nie jestem gotowa na ten egzamin dojrzałości i jak dużo muszę się jeszcze nauczyć sprawiło, że poważnie się zmartwiłam. Ten niepokój utrzymywał się u mnie do końca trwania matur, toteż tak długo, jak długo widywałam na korytarzach maturzystów. Z upływem czasu oddałam się celebracjom wakacji i ponure myśli przestały mnie nękać, przynajmniej przez jakiś czas.

Od zawsze byłam osobą, która uwielbiała przygotowywać plany. Wypisanie moich kolejnych kroków dawało mi poczucie, że wszystko mam pod kontrolą. Jedyne, czego mi brakowało, to konsekwencji w działaniu. Winę zwalałam na słomiany zapał. Stwierdzałam, że tak po prostu mam. Zamiast wykonać najprostsze zadanie i przejść do kolejnego, ja zabierałam się za skomplikowaną rzecz i po pierwszych niepowodzeniach zniechęcałam się i rzucałam wszystko.

Nie będę koloryzować i pisać, że przygotowania do matury były dla mnie łatwe i przyjemne. Ostatni epitet, jaki można im przypisać to zaplanowane. Układałam wiele planów i żadnego z nich nie wypełniłam w stu procentach. Prawda była taka, że im bardziej misterne plany układałam, tym bardziej spektakularną porażkę ponosiłam.

Nie próbuję jednak mówić, że moje przygotowania do matury były brakiem przygotowań, bo naprawdę wiele wysiłku poświęciłam nauce. Tyle że działałam w interwałach. Po weekendzie spędzonym z nosem w książkach od biologii, nad zadaniami z chemii i fizyki, następował tydzień, w ciągu którego nie mogłam się zmusić do jakiegokolwiek wysiłku. Obiektywnie patrząc, uważam, że najwięcej dało mi jednak takie właśnie zdobywanie wiedzy w zaciszu domowym. Kiedy już zawzięłam się na coś, to wytrwale i z drobiazgowością nad tym pracowałam. Tak było z chemią. Na moje nieszczęście miałam w szkole niski poziom nauczania tego przedmiotu. Z moim pobłażliwym nastawieniem na początku trzeciej klasy miałam poważne zaległości. Doszło do sytuacji, gdzie z próbnej matury wyciągnęłam ledwo 30%. Gdyby w tamtym momencie ktoś mi powiedział, że na majowym egzaminie uzyskam 82% to z pewnością bym tej osobie nie uwierzyła. W sukcesie pomogło mi to, że chodziłam co tydzień na Kursy Sikory i z czasem nauczyłam się czerpać z nich przyjemność. Gdy widziałam trudne zadanie, zacierałam ręce, bo chciałam się z nim „zmierzyć”. Zapisałam dwa zeszyty oraz dwukrotnie przerobiłam zeszyty ćwiczeniowe z kursów. Zmieniłam nastawienie na lekcjach szkolnych i zaczęłam robić coś poza wymaganiami nauczyciela. Dzięki tym przygotowaniom do egzaminu z chemii podchodziłam bez stresu.

Szczególnie przyjemnie wspominam przygotowania do egzaminów z angielskiego, biologii i matematyki. Te pierwsze dwa zdawałam na poziomie rozszerzonym, trzeci- podstawowym. W szkole miałam wspaniałych nauczycieli z tych przedmiotów, dzięki czemu nie musiałam dużo czasu poświęcać na przygotowania w domu. Wszystkie umiejętności oraz całą wiedzę potrzebne na maturze wyniosłam ze szkoły. Pomimo, że przygotowania do egzaminu z polskiego przebiegały podobnie - głównie w murach szkoły - to ten szczególny egzamin maturalny, część pisemna oraz ustna, najbardziej mnie stresowały. Przez pierwsze dwa lata liceum spychałam polski na drugi plan, tylko okresowo ucząc się do sprawdzianów. Chociaż traktowałam ten przedmiot po macoszemu, to regularnie chodziłam na lekcje, słuchałam, notowałam, a co najważniejsze - nie opuściłam ani jednej rozprawki pisanej w klasie. Moje wyniki mogły być wtedy słabe, jednak ów system nauki okazał się skuteczny, gdyż zdałam część pisemną na 80%, a ustną na 85%. Na przykładzie tego przedmiotu zdałam sobie sprawę jak ważne jest w przygotowaniu do matury dobre liceum. Tak wiele razy narzekałam na nawał obowiązków, dłuższy czas spędzany przeze mnie w szkole w porównaniu do znajomych z innych szkół, wymagających nauczycieli, lecz koniec końców przełożyło się to na moje wyniki. A po ukończeniu liceum Kopernika nie pozostał niesmak i żal, lecz duma, że do tej szkoły chodziłam.

Tak jak nadmieniłam wyżej, moje przygotowania do matury nie były idealne. Wiele rzeczy mogłam zrobić inaczej, lepiej. I odpowiednio, części stresów i miotania się mogłam sobie oszczędzić. Patrząc jednak z perspektywy czasu, nie zmieniałabym niczego w moim maturalnym roku. Koniec końców udało mi się - przeżyłam ten okres oraz dostałam się na wymarzone studia. Zyskałam też pewność siebie i jestem w zdecydowanie lepszym miejscu niż rok temu. Na razie cieszę się zasłużonymi wakacjami, ale już jestem gotowa no to, co przyniesie przyszły rok. Na pewno wiem, że nie będę biernie czekała aż wszystko się ułoży, tylko stawię czoło wyzwaniom i wszystko sobie wypracuję.