Zapisz się na kurs!

MATURA. Z pewnością niemal codziennie słyszysz to słowo, od kiedy tylko przestąpiłeś próg swojego liceum. Od pierwszej klasy wielki, końcowy egzamin wisi nad tobą jak złowrogie fatum, aż w końcu nadchodzi dzień, kiedy musisz się z nim zmierzyć.

Tylko spokojnie. Matura jest niewątpliwie ważnym egzaminem, który wiele znaczy, jednak to, jak pójdzie ci jego napisanie zależy głównie od ciebie!

Nie przejmuj się, jeśli w pierwszej klasie nie jesteś pewien, lub w ogóle nie masz pojęcia, z czego zamierzasz ją zdawać. W takiej sytuacji należałoby po prostu utrzymywać na przyzwoitym poziomie wiedzę z jak największej ilości przedmiotów, żeby przypadkiem nie narobić sobie zaległości, które mogą nieciekawie odbić się na nauce do matury. – taką przynajmniej taktykę przyjęli chyba wszyscy moi znajomi.

W pierwszym roku nauki w liceum ani ja, ani znaczna większość moich kolegów nie myślała jeszcze o poważnych przygotowaniach do tego egzaminu. Co więcej, byłam w klasie językowej i zakładałam, że moimi przedmiotami maturalnymi zostaną historia i WOS. Jak się później okazało – nic bardziej mylnego…

Na przełomie pierwszej i drugiej klasy zdecydowałam się wstępnie na kierunek, na którym chciałabym rozpocząć studia, a co za tym idzie, na przedmioty, które zdawałabym na maturze. Podczas podejmowania obu tych decyzji warto, byś wziął pod uwagę kilka prostych zasad. Po pierwsze, zastanów się dobrze, czy nie wybierasz pochopnie, pod wpływem chwilowego impulsu. Decyzja musi być przemyślana – w końcu to pierwszy krok w dorosłe życie! Po drugie – miej na uwadze swoje możliwości. Nawet ktoś, kto wolny czas spędza z zapałem budując i majsterkując, nie poradzi sobie na studiach technicznych będąc słabym z matematyki. Po trzecie – słuchaj uważnie rad i sugestii (mogą okazać się bardzo cenne, zwrócić twoją uwagę na coś, czego nie zauważałeś wcześniej), ale swojej decyzji nie opieraj tylko na nich. Zarówno przedmioty zdawane na maturze, jak i przyszły kierunek studiów muszą przecież choć trochę cię interesować, dać ci to, czego oczekujesz. Nie ma chyba nic gorszego, niż zmuszanie się do żmudnej pracy, która nie daje żadnej przyjemności ani satysfakcji, prawda?

Mnie przed rozpoczęciem drugiej klasy zamarzyła się psychologia. Spośród wszystkich, innych niż języki obce, przedmiotów branych pod uwagę na tym kierunku, wybrałam biologię – tak właśnie skończyły się moje plany związane z WOSem i historią. To właśnie ten przedmiot był w stanie naprawdę mnie zainteresować co sprawiało, że uczyłam się go z przyjemnością, lub przynajmniej (wszystko zależało od dnia i nastroju) bezboleśnie. Wiedziałam jednak, że przede mną dużo pracy, ponieważ profil mojej klasy nie miał nic wspólnego z biol-chemem.. W ten sposób znalazłam się na dwuletnim Kursie Sikory.

Przez pierwszy rok uczęszczania na Kurs nadal nie bardzo docierało do mnie, że zbliża się matura. Co prawda nie opuściłam chyba żadnych zajęć, uczyłam się do egzaminów próbnych, robiłam wszystkie internetowe ćwiczenia, jednak teraz, z perspektywy dłuższego czasu uważam, że mogłam tamten czas wykorzystać nieco lepiej. Nie skończyło się to co prawda marnym wynikiem na właściwym egzaminie – uzyskałam zdecydowanie więcej punktów, niż się spodziewałam, jednak myślę, że większy nakład pracy w pierwszym roku pozbawiłby mnie dużej części późniejszego stresu związanego z nauką do matury.

W trzeciej klasie, kiedy zawiodły wszelkie nadzieje, że wystarczą mi zajęcia w szkole, zdecydowałam się zapisać również na Kurs przygotowujący do rozszerzonego egzaminu z języka polskiego. Od tamtej chwili, wspomagana dwoma rodzajami zajęć, zaczęłam prawdziwą naukę.

Nie powiem, że to był łatwy rok. Soboty stały się właściwie szóstym dniem szkolnym – na Kursach spędzałam cały dzień, od 9 rano do 15. Do tego dochodziła jeszcze systematyczna nauka w domu i „drobne prace”, których wymagała szkoła. „Drobne”, ponieważ jakiekolwiek przedmioty poza maturalnymi przestały mieć dla mnie większe znaczenie. Jedyna poprzeczka, jaką sobie postawiłam to ta, by na ostatnim świadectwie nie mieć żadnej oceny dopuszczającej.

Pracę w domu rozpoczęłam od tego, że w małym kalendarzyku rozplanowałam sobie tematy do przerobienia każdego dnia. Niestety metoda zawiodła po pojawieniu się kilku nieplanowanych wydarzeń, jednak zdołałam zachować w sobie tyle samodyscypliny, żeby nie zalegać z materiałem, lub nadrabiać to, czego wcześniej nie zdążyłam przerobić. Po zrealizowaniu określonej partii materiału robiłam sobie całodniowe, wielkie powtórzenie, i przechodziłam do dalszych tematów.

Jeśli jednak sam nie jesteś w stanie zmusić się do systematycznej pracy lub gubisz się w tematach, nie wiedząc, od czego zacząć, metoda z kalendarzem może okazać się skuteczna – rozplanowanie tematów na każdy dzień, nawet jeśli nie realizujesz ich zbyt systematycznie, uświadomi ci, na ile zalegasz z powtarzaniem i ile masz jeszcze czasu.

Po powtórzeniu dużej ilości materiału zrobiłam sobie listę tego, czego najtrudniej mi się nauczyć (a zatem tego, co wymagało to kilkakrotnej powtórki). Kartki wylądowały na ścianie nad biurkiem, a ja systematycznie skreślałam kolejne punkty.

Czytając o takim przygotowaniu, łatwo jest pomyśleć, że pracowałam przez okrągły rok bez żadnych kryzysów i załamań. Nic podobnego!
Po jakimś czasie przychodziły momenty, w których wprost nie mogłam patrzeć na książki, a to, co w nich czytałam nie było w stanie zachować się w pamięci. W tej sytuacji nie próbowałam uczyć się na siłę. Robiłam sobie dzień lub dwa dni oddechu, żeby nieco odświeżyć umysł i przygotować go do dalszej pracy. Nie zrezygnowałam również całkowicie z wolnego czasu! Oczywiście, że przygotowania do matury wymagały wyrzeczeń, jednak starałam się znaleźć czas na inne rzeczy poza nauką – spotykałam się ze znajomymi, chodziłam na koncerty, bywałam na imprezach… Jedynym warunkiem było to, by nie pozwolić sobie na zaległości, jeśli więc decydowałam się na wypad z przyjaciółmi, kolejnego dnia musiałam zrobić więcej niż zazwyczaj.

W systematycznych przygotowaniach do matury niewątpliwie pomógł mi Kurs. W klasie maturalnej wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na to, by na którejś z kwalifikacji podwinęła mi się noga, co zmuszało mnie do pracy. Oczywiście w tamtym czasie przeklinałam tę przymusową mobilizację, jednak udało mi się docenić ją po otrzymaniu wyników egzaminów. Zdecydowanie przeszły moje oczekiwania.

Podsumowując mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o moją „receptę na maturę”, znakomicie sprawdziły się zawarte w niej trzy punkty: systematyczność, samodyscyplina i zasada złotego środka – nie tylko nauka, ale i nie same szaleństwa. Myślę, że równie dobre rezultaty dadzą one u każdego z was. Pamiętajcie – to, jak zdacie maturę leży przede wszystkim w waszych rękach!

Powodzenia!