Zapisz się na kurs!

Moje wspomnienia z podróży po indeks

W mojej głowie od zawsze istniała jedna myśl – medycyna. I muszę powiedzieć, że po roku studiów na kierunku lekarskim na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym wszystko, co działo się przed maturą, powoli blaknie. Z dzisiejszej perspektywy czasu matura jest jedynie egzaminem, który należy napisać, by przejść dalej. Pod względem ilości materiału nie można jej równać z egzaminem z anatomii czy histologii. Jednak wtedy było to pierwsze duże wyzwanie, wiążące się z tak silnymi emocjami. Miało mi dać przepustkę do moich wymarzonych studiów. Dlatego wiedziałam, że dam z siebie wszystko, by to osiągnąć.

Jako jedna z niewielu w gimnazjum i w liceum wiedziałam czego chcę i jak to osiągnąć. Dlatego można powiedzieć, że przygotowania do matury zaczęłam znacznie wcześniej niż inni. Pod koniec gimnazjum uczyłam się prywatnie z książek licealnych, o których istnieniu nie wiedzieli moi koledzy i koleżanki. Z nich wyciągnęłam nie tylko bardziej zaawansowane informacje, ale także poczucie jak wiele jest jeszcze przede mną. Zauw żyłam ogrom wiedzy do opanowania i powoli przygotowywałam się na nadchodzące lata. Ze wględu na wchodzącą do szkół nową reformę edukacji, moje liceum, choć plasujące się w pierwszej piętnastce warszawskich szkół średnich, nie było w pełni przygotowane na zmiany. Z najważniejszych dla mnie przedmiotów – biologii, chemii i fizyki – mieliśmy zaległości. Dlatego pod koniec pierwszej klasy postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. Wiedziałam, że nauczyciele mają mi tylko pomóc, ale największa praca należy właśnie do mnie. To też przekonało mnie do Kursu Sikory, na który zapisałam się w klasie drugiej. Kurs postawił nacisk na pracę własną. Nie obiecywał efektów płynących z samego uczestnictwa w zajęciach, lecz obligował do wysiłku w domu. Dzięki temu czułam, że mam aż dwa lata na przygotowanie się do egzaminu maturalnego. Dawało mi to spokój i poczucie pewności siebie. Co ciekawe, podczas tych dwóch lat niewiele się zmieniło. W klasie trzeciej kontynuowałam kursy z trzech przedmiotów. Oczywiście, wymagało to olbrzymich – jak na tamte czasy – poświęceń. Weekendy były czasem wysilonej nauki. Pokochałam też bibliotekę na ul. Koszykowej, do której do dzisiaj mam sentyment. Spędzałam tam godziny nad repetytoriami i arkuszami maturalnymi. W pokoju piętrzyły się sterty materiałów dodatkowych. Czy miałam momenty zwątpienia? Mogę szczerze powiedzieć, że bardzo rzadko. Mówiłam sobie, że o marzenia trzeba zawalczyć, nawet jeśli miałoby to trwać rok czy dłużej.

Maj okazał się łaskawy. Nie obyło się oczywiście bez emocji po egzaminie z biologii. Wychodziliśmy z sali bardzo rozgorączkowani i niepewni swoich wyników. Natomiast egzamin z chemii był pewnego rodzaju przyjemością. Wiem jak szokująco to brzmi, nie jestem obłąkana. Jednak po rozwiązaniu dziesiątek testów i próbnych matur w domu i na Kursie Sikory niewiele było w stanie mnie zaskoczyć. O dostaniu się na WUM dowiedziałam się siedząć w PKSie w drodze na zasłużone wakacje. Plażowanie musiało jeszcze zaczekać, gdyż następnego ranka pędziłam z powrotem do Warszawy, by złożyć dokumenty. A na koniec spakowałam karton pełen książek, materiałów i notatek, by za parę lat przypomnieć sobie, że mogę wszystko.