Zapisz się na kurs!

Maturę przez całe liceum traktowałam niczym sąd ostateczny. Nie wierzyłam, że ten okrutny czas wreszcie nadejdzie. Wydawało mi się, że z nerwów nie dam rady nic napisać, nie będę w stanie sobie przypomnieć niezbędnych informacji, a zdenerwowana nie dojdę do stolika. Tymczasem matura już za mną i stwierdzam, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Jeszcze na początku trzeciej klasy nie byłam pewna, co chcę studiować. Wszyscy mi powtarzali, że najbardziej przyszłościowa będzie politechnika, jednak to wiązało się ze zdawaniem, jakże przerażającej, fizyki. Nie poddawałam się i postanowiłam wziąć byka za rogi. Zapisałam się na kurs, a wycieczkę do księgarni zakończyłam z pustym kontem bankowym i pełną reklamówką repetytoriów. Ponieważ otwarcie mogę powiedzieć, że serca do fizyki nie mam i nigdy nie przywiązywałam do tego przedmiotu wagi, musiałam nad książkami prześlęczeć trochę czasu, by uzupełnić braki. Teraz po miesiącach walki, chętnie podzielę się moimi doświadczeniami.

Dużą część mojego czasu w ostatnim roku, zajmowały wyprawy do sklepów z artykułami biurowymi. Nieustannie dokupywałam kolejne zakreślacze, zeszyciki, długopisy. Może to zabrzmieć dziwnie, ale dzięki temu efektywność mojej nauki wzrastała. Przed każdą „sesją z książkami” przygotowywałam miejsce do nauki, zaopatrywałam się w przekąski umilające kucie i…. naprawdę było łatwiej! Ponadto starałam się utrzymać porządek w zapiskach, zakładkami oznaczałam sobie kolejne działy w repetytoriach tak, aby szybciej móc znaleźć w pośpiechu poszukiwaną informację. Tablicę wzorów skserowałam kilkukrotnie i powkładałam w każdy podręcznik, by mieć ją stale pod ręką. Codziennie na małej karteczce robiłam listę zadań na dzisiaj. Przeczytać to i to z tego repetytorium, rozwiązać tyle zadań z tego zbioru itd.. Nie mogę powiedzieć, że idealnie przestrzegałam planu, bo zazwyczaj nie wyrabiałam się i część zadań musiałam dokończyć kolejnego dnia, ale dzięki planowi dnia czułam się zorganizowana i panująca nad sytuacją.

Przechodząc już do sprawy sposobu uczenia się samego w sobie, preferowałam jedną metodę. Powtórki, powtórki i jeszcze raz powtórki. Przeczytanie raz pewnego zagadnienia to stanowczo za mało. Zazwyczaj za pierwszym razem czytam, zakreślając najważniejsze informacje. Jeśli materiału nie zrozumiałam, to czytam ponownie aż do skutku. W przeciwnym razie, gdy wszystko jest jasne, co kilka dni czy tygodni, przeglądam dany fragment, zwracając uwagę na zakreślenia. Mam pamięć wzrokową, więc zaznaczone informacje odtwarzam często w pamięci jako obraz, przy okazji, po kolei przypominają mi się wiadomości z tymi informacjami związane.

Podobnie robiłam z zadaniami. Zeszyty z zadaniami z sikory przeglądałam regularnie, zaznaczając wyraźnie najtrudniejsze zadania. Rozwiązania zakrywałam i starałam się ponownie spróbować je odnaleźć. Nie ma to nic wspólnego z uczeniem się treści zadań, czy odpowiedzi na pamięć, ale warto wziąć pod uwagę, że bardzo często na maturze pojawiają się podobnie sformułowane zagadnienia. Więc skoro nie jesteśmy pasjonatami fizyki, a zależy nam jedynie na dobrym zdaniu matury, nie rzucajmy się na zbiorki akademickie, czy te przygotowujące do starej matury – standardy się zmieniły. Zamiast tego podpytajmy naszego nauczyciela o dobry i aktualny zbiór i po prostu „klepmy zadanka”.

Pamiętajmy, że zarówno w nauce teorii, jak i w rozwiązywaniu zadań, pomoc kursu jest bezcenna. Dlatego starajmy się słuchać na zajęciach i przygotowywać do matur. Nie zapominajmy o lekcjach maturalnych i przede wszystkim nie wstydźmy się pytać. Czerpmy z kursu pełnymi garściami, by w maju nie mieć do siebie pretensji.

Podsumowując, nie bójmy się egzaminu i nie zapominajmy, że klasa maturalna to nie tylko nauka. Nieustanne ślęczenie nad książkami będzie nieefektywne, dlatego nie rezygnujmy z naszych pasji, znajomych i czasu na rozrywkę. Nawet, jeśli na „kucie” czasu nie zostanie zbyt wiele, to mając tego świadomość, skupimy się na nim i szybko opanujemy niezbędny materiał.