Zapisz się na kurs!

Będąc brzdącem często chorowałam. Podczas jednego z pobytów w szpitalu zrodziła się we mnie chęć zostania lekarzem; warto podkreślić, że miałam zaledwie 4 lata. To pragnienie w przeciągu następnych lat stawało się coraz mocniejsze i dzisiaj mogę napisać, iż jestem szczęściarą; cel osiągnięty: jestem studentką lekarskiego na upragnionej uczelni.

Już jako mała dziewczynka, wiedziałam, że aby osiągnąć swoje największe marzenie, będę musiała kłaść spory nacisk na naukę. Miałam to szczęście, że nigdy nie przychodziła mi ona z trudem. Dostałam się do jednego z najlepszych liceów w Warszawie i już od pierwszych chwil w tej szkole słyszałam słowo MATURA. Trudno się dziwić, w końcu od wyników z egzaminów dojrzałości zależy czy młody człowiek dostanie się na swój wymarzony kierunek. W szkole przykładałam się przede wszystkim do biologii, chemii i fizyki. Pomimo ogromnej wiedzy wyniesionej z lekcji, mój wynik z przykładowej matury nie był zadowalający. Niestety, okazało się, iż nie potrafię „wstrzelać się” w klucz. Porozmawiałam z osobami ze starszych klas, większość poleciła mi Kurs Sikory. Zdecydowałam się zapisać w 3. klasie. Początkowo miałam w planach tylko przygotowania do matury z biologii, jednak po głębszym zastanowieniu wybrałam zajęcia ze wszystkich trzech przedmiotów. Perspektywa dodatkowego dnia w szkole i dużo większego nakładu pracy lekko przerażała, jednak nie tak bardzo jak moje wrodzone lenistwo. I zaczęło się. Wrzesień był dość luźny; w szkole oczywiście straszyli maturami, ale cały czas łudziłam się, że mam jeszcze wiele czasu. To poczucie prysło jak bańka mydlana po pierwszych próbnych maturach na kursie. O ile przedmioty ścisłe poszły mi bardzo dobrze, to na biologii poległam. Skończyły się żarty. Przygotowałam system powtórek. Rozpisywanie zakresu materiału na każdy dzień nie przyniosło rezultatów. Napisałam więc w punktach zagadnienia, których muszę się nauczyć, na oddzielnych kartkach, odpowiednio z każdego przedmiotu. Wielkie listy zawisły nad moim łóżkiem. Każdą z list podzieliłam na 6 części oznaczających ilość materiału, które powinnam przyswoić w ciągu miesiąca. Udało się! Jednak bez kursów nie nauczyłabym się systematyczności. Rewelacyjną sprawą okazały się internetowe testy. Przyznam się, że rozwiązywanie ich zawsze zostawiałam na ostatni dzień, ale za to byłam bardzo dobrze do nich nauczona. Same zajęcia na kursach były świetne. Wykładowcy mieli nosa jak podejść grupę i odpowiednio nas mobilizowali. Praca w grupie, do której uczęszczali ludzie z najlepszych warszawskich szkół i nie tylko, powodowała, iż moje wymagania w stosunku do samej siebie rosły i  intensywniej się uczyłam. Gdy zaczęłam wykreślać coraz więcej punktów z moich list, czułam satysfakcję. Co więcej, dzięki wnikliwemu opracowywaniu zagadnień na kursach i wymuszonej systematyczności już w marcu wszystkie punkty z list zostały skreślone. Kwiecień spędziłam nad ogólnymi powtórkami i przeglądaniu zeszytów pracy z Kursów Sikory. Maj był stresujący, ale minął szybko. Dzięki kursom, szkole i samodyscyplinie uzyskałam, zarówno z chemii, jak i z fizyki rezultat powyżej 90%, biologia poszła trochę słabiej, ale wystarczająco dobrze, bym dostała się szybko na studia i spędziła większość wakacji bez stresu.

Wszystko wydaje się piękne. Sama jak czytam powyższy tekst, to mam wrażenie, że niczego innego nie robiłam poza zadaniami maturalnymi. Nic bardziej mylnego! Często przychodziły kryzysy, rzucałam książki i nie mogłam na nie patrzeć; wtedy z pomocą przychodzili znajomi. Co więcej, należę do osób bardzo aktywnych. Uwielbiam miasto tętniące życiem, liczne imprezy, clubbing, wydarzenia kulturalne. Nie potrafiłabym z tego zrezygnować. Dlatego należy pamiętać, aby znaleźć złoty środek. Nie wolno zaburzać naszego dotychczasowego trybu życia. Ja, dzięki tej „wymuszonej” przez Kurs Sikory systematyczności, znalazłam czas na to wszystko. Pracowałam na tyle dużo w ciągu tygodnia, że mogłam pozostawić niedziele wolne. Definitywnie nie zaglądałam w niedziele do książek, co więcej, często odsypiałam sobotnie wieczory i noce, które spędzałam z przyjaciółmi. Organizowaliśmy seansy filmowe, wypady na miasto, do kina, klubu, czy do galerii. W ciągu tygodnia też starałam się robić przerwy w nauce. Mieszkanie z internacie znacznie to ułatwiało. Gdy tylko przesadzałam z nauką, zaraz do akcji wkraczali znajomi i kończyło się na luźnym wieczorze. Gdy miałam dosyć zgiełku miasta, jechałam do domu na wieś, brałam psa na smycz i godzinami chodziłam po łąkach i lasach, ciesząc się spokojem i pięknem natury. Nie zapominałam o swoich pasjach, takich jak malowanie i jazda na rowerze.

To był mój sposób na maturalny rok. Poświęciłam się wtedy zdecydowanie nauce, ale nie rezygnowałam z przyjemności. Uporządkowany plan kursów dał mi taką możliwość; nauczył dobrego zarządzania czasem. Sprawdziły się słowa, że im więcej ma się zajęć, tym więcej wolnego czasu. Teraz pełna radości zaczynam studia, o których zawsze marzyłam. Jestem już na właściwej drodze do osiągnięcia swoich celów. I śmieję się z siebie samej, że tak bardzo bałam się matur; było to zupełnie nieuzasadnione.